Jak mistyk sznuruje buty?

Jak mistyk sznuruje buty?

Umiłowanie zwyczajności

Codziennie jest wiele spraw do załatwienia: trzeba umyć zęby, powiązać makulaturę, zmyć naczynia, opłacić rachunki, podlać kwiaty, uzgodnić terminy, zasznurować buty, wypełnić formularze, zaparzyć kawę, kupić chleb, zapisać pliki, wyczyścić toaletę. Cechą wspólną tych czynności jest fakt, że nie przypisuję im żadnego znaczenia, i dlatego próbuję uporać się z nimi jak najszybciej. Zakładam, równie naiwnie, co nieświadomie, że właściwie życie zaczyna się dopiero, gdy je załatwię.

W takim razie mogę długo czekać. Bo załatwianiu nie ma końca. Co rusz jest coś do zrobienia. Małe i większe obowiązki dnia codziennego nie kończą się nigdy. I powstaje niebezpieczeństwo, że od rana do wieczora tylko załatwiam, aż sam jestem zupełnie załatwiony. Całe życie staje się sprawą, którą – możliwie szybko? – załatwiam, żeby w końcu…

Tak właściwie, żeby co? Gdy się nad tym zastanowię, to nie wiem. Czy byłbym szczęśliwy i spełniony, gdyby nagle wszystko było załatwione? Czy może bym się zwyczajnie nudził?

Załatwić” oznacza pierwotnie „uwolnić”, „obdarzyć wolnością”. Jednak wolnością od czego – i ku czemu? Czy nie jest to akurat mylne mniemanie, że muszę załatwić wszystko, co mnie krępuje i przeszkadza zanurzyć się w przygodzie chwili obecnej?

Im dłużej się nad tym zastanawiam, tym wyraźniej widzę, że jest to zwodnicze: moja mania załatwiania jest wyrazem (dawnego) myślenia, które wszystkiego spodziewa się od przyszłości, a od teraźniejszości – niczego. Przy czym przyszłość nie jest niczym innym, jak tylko pustym tworem wyobraźni. Prawdziwy jest tylko ten moment „teraz”. Nie mogę go załatwić, ale mogę sobie utrudnić przeżywanie go w pełni i całkowicie. Dzieje się to – niestety – całkiem prosto i prawie automatycznie: myślami jestem tam, gdzie chcę być, a nie tam, gdzie naprawdę jestem.

Najskuteczniejszym lekarstwem na moje zakręcenie jest koncentracja na chwili obecnej – choćby wydawała mi się nędzna i bez znaczenia. Niełatwe to zadanie, właściwie duże wyzwanie. Żyć tak, jakby nie było ani przeszłości, ani przyszłości, tylko ten jeden moment „teraz”. Obojętne, czy podczas mycia zębów, wypełniania nudnych formularzy czy przy czyszczeniu toalety. Tylko ta chwila się liczy, wolna od manii załatwiania.

Gdy kiedyś pewien mnich zen poprosił swojego mistrza, żeby udzielił mu wskazówek, ten spytał: „Jadłeś już śniadanie?”. „Tak”, odpowiedział mnich. Na to mistrz: „To idź i umyj naczynia!”. Tą drogą mnich miał dojść do oświecenia.

A ja się uczę: nie jest aż takie ważne, gdzie jestem i co robię. Ważne jest, że angażuję się w to, co robię, całym sercem, a nie tylko „załatwiam”. Że znam wartość tej chwili. Że pozostaję tu myślami, a nie uciekam w wyimaginowaną przyszłość.

To, co istotne, nie leży przede mną. Jest tutaj. W teraźniejszości. Zawsze i wszędzie. Gdy to sobie uświadomię, coś się zmieni. Wszystko, co przyjmuję jako zwykłe i oczywiste, okaże się cennym prezentem. Nuda powierzchownego patrzenia ustąpi miejsca zdumieniu i głębokiej wdzięczności.

To jest duchowość: pokochać to, co zwyczajne.

Loading...